USA trip, wycieczka po usa, stany zjednoczone, wyprawa do usa, zwiedzanie usa, wiza turystyczna, zdjęcia, przewodniki, bilety, samolot, wypożycz samochód, wypożyczalnia



USA trip, wycieczka po usa, stany zjednoczone, wyprawa do usa, zwiedzanie usa, wiza turystyczna, zdjęcia, przewodniki, bilety, samolot, wypożycz samochód, wypożyczalnia

Kto nas odwiedził?
USA trip, wycieczka po usa, stany zjednoczone, wyprawa do usa, zwiedzanie usa, wiza turystyczna, zdjęcia, przewodniki, bilety, samolot, wypożycz samochód, wypożyczalnia
RSS
 

Konkurs Blog Roku 2013

01 lut
Witajcie!


Konkurs Blog Roku 2013 - Jesteśmy na 15 miejscu

Bardzo zachęcam wszystkich do głosowania na blog USA Trip. Pamiętajcie wystarczy tylko jeden SMS o treści H00002 na numer 7122. Koszt 1zł+VAT (1,23zł). Zachęćcie do wspólnego głosowania również swoich bliskich i znajomych. Uda nam się. Walczymy do końca!!! Jesteśmy aktualnie na 15 miejscu w kategorii podróże z około 2700 blogów biorących udział w konkursie.



Dziękuję Wam bardzo i pozdrawiam
Szymon


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Konkurs Blog Roku

 

Fallingwater, Wioska Amiszów, Long Island

24 lip
Kolejny dzień i kolejny poranek.



Trasa - 24 lipiec

Znajdujemy się w Mill Run w południowo-zachodniej części stanu Pensylwania. Otwieram oczy i po raz pierwszy w pełnym, dziennym świetle widzę gdzie zaparkowaliśmy. Jesteśmy na kamienistym parkingu należącym do pobliskiego kościoła, za nami słychać szum rzeki, a dookoła tylko gęste lasy iglaste. Wszyscy jeszcze śpią więc nie tracąc czasu odpalam silnik i jadę do Fallingwater, który znajdował się nie dalej jak 2 kilometry od parkingu. Dla tych co nie wiedzą Fallingwater to dom nad wodospadem zaprojektowany w 1935 roku przez architekta Franka Lloyda Wrighta. Fallingwater stanowił dom letniskowy rodziny właściciela, Edgara Kaufmanna. W roku 1964 został przekazany na cele publiczne i przekształcony w muzeum. W budce z biletami wstępu dostaliśmy informację, że niestety musimy uzbroić się w cierpliwość, gdyż jeszcze została godzina do otwarcia. Udaliśmy się więc do pobliskiego miasteczka Ohiopyle gdzie zlokalizowaliśmy publiczne prysznice i zjedliśmy śniadanie.
Godzina minęła, a więc wracamy do Fallingwater. Podjeżdżamy do budki po raz drugi, bierzemy bilety oraz mapę i zaczynamy zwiedzanie. Ogromną posesję przecina kilka ścieżek oraz rwąca rzeka Bear Run. Wędrujemy jedną z alejek przez gęsto zalesiony las, podziwiając naturę i nagle zza drzew wyłania się nam dom nad wodospadem. Ten cud architektury, którego rocznie odwiedza około 120 000 gości uderza niesamowitą prostotą, a za razem finezją. Wnętrza zaprojektowane zostały bardzo funkcjonalnie oraz tak by otwierały się na otaczający je park i naturę. Najlepiej chyba z nas wszystkich podsumował go Michał, który zakochał się w nim od pierwszego wejrzenia: “Kamień, drewno, szkło, natura i żywioły, woda, ogień, toż to masterpiece! Jak cudnie można zarchitekturować przestrzeń jedynie wertykalnymi i horyzontalnymi podziałami! Chce zapamiętać ten dzień na zawsze! Tak tu dobrze!”.


Po udanej wizycie w Mill Run wyruszyliśmy w stronę największego miasta stanu Pensylwania – Filadelfii. Po drodze jednak zahaczyliśmy jeszcze do miasteczka Bird in Hand w hrabstwie Lancaster znanego przede wszystkim z mieszkającej tam bardzo licznej społeczności Amiszów. Pewnie nie wszyscy z Was wiedzą kto to są Amisze, tak więc już tłumaczę. Jest to konserwatywna wspólnota protestancka wywodząca się ze Szwajcarii. Odznaczają sie tym, że żyją w odizolowanych wspólnotach, których życie zorganizowane jest według nakazów niepisanego zbioru zasad zwanego Ordnung, który reguluje wszelkie aspekty codzienności: od techniki, jakiej można używać, po kobiece fryzury i kolor materiałów na ubrania. Pomimo, iż Amisze nie akceptują nowoczesnej techniki i nie korzystają z elektryczność, to udało nam się zauważyć, że to nie do końca prawda. Znaleźliśmy kilka gospodarstw wyposażonych w nowoczesny ciągnik czy linię telefoniczną. Pewnie były to posesje tych mniej ortodoksyjnych odłamów ;) Jeżeli chodzi o ubiór to większość spotkanych przez nas kobiet nosiła białe czepki i wszystkie chodziły w sukienkach. Mężczyźni natomiast standardowo nosili kapelusze słomkowe i spodnie na szelkach. Największą atrakcją dla nas była możliwość zrobienia zakupów w jednym z ich marketów gdzie zaopatrzyliśmy się z Michałem w żółte taśmy, którymi zwykle zabezpiecza się teren budowy. Parking przed marketem wyglądał niewiarygodnie. Można było podziwiać ich tradycyjne zaprzęgi, którymi się przemieszczają na codzień oraz duże ilości odchodów pozostawionych przez konie.


Po sympatycznie spędzonym czasie w Bird in Hand chcieliśmy dotrzeć do Filadelfii. Olbrzymie korki na autostradzie i na wszystkich jej zjazdach w kierunku centrum miasta pokrzyżowały nam jednak plany i jednogłośnie podjęliśmy decyzję o zmianie trasy i kontynuowaniu dalszej drogi w kierunku Nowego Jorku. Po kolejnych 80 minutach jazdy przekraczaliśmy już most Verrazano-Narrows Bridge skąd rozciąga się niesamowity widok na rzekę Hudson oraz panoramę dolnego Manhattanu z najwyższym jej budynkiem – Freedom Tower, który mejestatycznie góruje nad resztą wieżowców. Most Verrazano-Narrows łączy Staten Island z Brooklynem, który liczy ponad 2,5 miliona mieszkańców przez co jest najbardziej zaludnioną dzielnicą Nowego Jorku. W Brooklynie dostaliśmy się na autostradę w kierunku Long Island, najdłuższej i zarazem największej wyspy kontynentalnych Stanów Zjednoczonych, która mierzy 190 km długości oraz 37 km szerokości. Wybraliśmy ten właśnie kierunek z racji, iż w centralnej części Long Island w miejscowości Farmingdale mieszka Piotrek, mój dobry znajomy, prawie jak brat, u którego mamy zamiar się zatrzymać na 2 noce. Piotrek lub też Polish Pete, gdyż pod takim pseudonimem jest on znany wśród swoich przyjaciół, mieszka w Stanach już od dobrych kilku lat. Podróżując we wczesniejszych latach do USA zawsze go odwiedzałem, więc i tym razem postanowiliśmy się spotkać chociaż na te dwa dni. Po dotarciu na miejsce okazało się, że Piotrek wraz ze swoją siostrą Anią przygotowali huczną imprezę na backyardzie. Było wszystko czego nie może zabraknąć na typowej amerykańskiej imprezie typu pool party, mnóstwo ludzi, basen grill i beer pong. Po długiej drodze ochota na zimnego browarka była w nas tak wielka, że z przyjemnością przegrywaliśmy każdą zabawę, która polegała na piciu kubków piwa przez osoby przegrywające. Towarzystwo tej nocy było pierwszorzędne a szaszłyki z grilla przepyszne. Wszyscy świetnie się bawiliśmy do późnej nocy, a w tle było słychać tylko śmiech i dobrą muzykę. Z racji, że wieczór był bardzo ciepły rozegraliśmy nawet w basenie mecz siatkówki. Po raz pierwszy nie nastawialiśmy budzika, chcieliśmy żeby wreszcie los zadecydował, kiedy mamy wstać.




Do usłyszena wkrótce
Szymon


FallingwaterTak wygląda w środkua tak, od strony wodospadu ;)FallingwaterWymarzony punkt Michała na naszej trasieAmisze wszystkie czynności wykonują na bosoZaprzęg amiszówTradycyjne zaprzęgi amiszówJak widać amisze również potrafią jeździć na wózkach widłowychOjciec z synem idą na zakupyNa sekund kilka zajechaliśmy do Wawy ;)Wesoły autobus zmierza w kierunku Nowego JorkuManhattan, widok z mostu Verrazano-NarrowsMost Verrazano-NarrowsDojechaliśmy na Long Island, CheersGrill u Ani i Piotrka na backyardzieMe and Polish Pete


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Podróż

 

Frank Lloyd Home and Studio, Indianapolis Motor Speedway

23 lip
Siemanko,
Pozdrowienia ze słonecznego Chicago!



Trasa - 23 lipiec

Budzimy się w motelu na przedmieściach słonecznego Chicago, jak zwykle przechodzimy przez żmudną ceremonię pakowania naszych walizek i pozostałych gratów i wyruszamy przed siebie gdzie czekają na nas nowe miejsca, ludzie i przygody ;)


Trasa - 23 lipiec

Nie oddaliliśmy się od Chicago nawet na 7 km, a już musieliśmy się zatrzymać przy kolejnym celu naszej wycieczki. Był nim dom i pracownia Franka Lloyda Wrighta, amerykańskiego architekta modernistycznego, jednego z najważniejszych projektantów XX wieku. Słynął on z tego, iż czerpał natchnienie z natury, a do swych prac wykorzystywał naturalne materiały budowlane. Można go nazwać prekursorem architektury organicznej, czyli wkomponowanej i zespolonej z naturą. Jego budowle charakteryzowała przy prostocie bryły i dużej funkcjonalności ornamentyka.


Frank Lloyd Wright Home and Studio, zwane również Oak Park House usytuowane jest na przedmieściach Chicago w Oak Park. W pobliskiej okolicy rozsianych jest ponad 30 innych domów zaprojektowanych przez Wrighta. Michał wpadł na pomysł, iż zamiast czekać na wycieczkę z przewodnikiem sam oprowadzi nas po okolicy i dostarczy nam odpowiednich informacji. Zakupiliśmy więc mapę i udaliśmy się w pieszą wycieczkę po okolicznych ulicach. Mijane przez nas domy pod wieloma względami wprawiły nas w zachwyt, najbardziej jednak zaskoczeni byliśmy ich niezwykle nowoczesnym wyglądem i formą, a warto tutaj zaznaczyć, iż projekty tych budynków powstały na początku XX wieku. Świadczy to o tym jak bardzo Frank Lloyd Wright wybiegał na przód ze swoimi wizjami.
Gdy wycieczka dobiegła końca i trafiliśmy spowrotem do naszego auta podążyliśmy na południowy wschód do Indianapolis, miasta słynącego z wyścigów samochodowych. Rokrocznie od roku 1911 w ostatnią niedzielę maja odbywają się tutaj wyścigi Indianapolis 500. Wyścig rozgrywany jest na dystansie 500 mil, czyli 200 okrążeń na torze Indianapolis Motor Speedway i jest jednym z największych wydarzeń sportowych na świecie, oglądanym na żywo przez około 270 tysięcy widzów.


Niestety zapomnieliśmy o przestawieniu zegarków o godzinę do przodu i gdy dojechaliśmy na tor wyścigowy okazało się, iż jest on zamknięty. Jednak bardzo miły stróż tego obiektu pozwolił nam wjechać i się rozejrzeć. Akurat dobrze trafiliśmy, gdyż zespół Chevroleta przygotowywał swoje maszyny do kolejnego wyścigu. Mieliśmy tym samym okazje podziwiać sportowe wersje Chevy Camaro oraz bolidy Formuły 1. Udało nam się również niespostrzeżenie wejść na tor wyścigowy i usiąść na asfaltowej nawierzchni, po której każdego roku mknie tysiące sportowych samochodów walczących o tytuł najszybszej maszyny. Mile zaskoczyła nas pobliska toaleta, z której przyszło nam skorzystać, a która swym surowym wyglądem przypominała co najmniej boksy dla koni, a ręcę można było umyć w jednym ze wspólnych korytek ;D
Gdy opuściliśmy Indianapolis godzina była już późna przez co zrezygnowaliśmy ze zwiedzania Muzeum Lotnictwa w Dayton i jadąc dalej na wschód dotarliśmy do miejscowości Mill Run w Pensylwanii. Wiedzieliśmy, że musimy gdzieś przenocować, gdyż następnego dnia mieliśmy zwiedzać Fallingwater, kolejny projekt Franka Lloyda Wrighta. Poszukiwania noclegu nie trwały zbyt długo, z racji, iż nigdzie w okolicy nie było żadnych moteli, stanęliśmy na najbliższym przydrożnym parkingu. Co prawda było ciemno, ale wiedzieliśmy po dobiegającym do nas szumie, iż gdzieś w pobliżu znajduje się rzeka. Długo nie trzeba było czekać i wszyscy w samochodzie niczym małe dzieci zasnęli ze zmęczenia.



Do jutra i dobranoc ;)
Szymon


Frank Lloyd Wright Home and StudioFrank Lloyd Wright Home and StudioFrank Lloyd Wright Home and StudioFrank Lloyd Wright Home and StudioDom zaprojektowany przez Franka Lloyda WrightaDom zaprojektowany przez Franka Lloyda WrightaJedziemy dalej...Czesio grzecznie wypoczywa ;)Wjeżdżamy do IndianyWitamy na torze wyścigowym Indianapolis... Trochę się zagapiliśmy i zapomnieliśmy o cofnięciu zegarków o godzinę do tyłu przez co muzeum było już zamknięte, ale uprzejmy strażnik wpuścił nas na tyły ;PWojtuś był bardzo happy ;)Daga pozuje ;)Michał teżBolid F1Indianapolis Motor SpeedwayIndianapolis Motor SpeedwayTutaj z pewnością bym się pościgał ;]Przygotowania do wyścigu trwają...Idziemy na trybuny pokibicować ;)


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Podróż

 

Chicago – Willis Tower, Millennium Park, Jackowo

22 lip
Dzień dobry Chicago!



Trasa - 22 lipiec

Całą noc z małą przerwą zajęło nam by dotrzeć z Badlands do Chicago. Zaniepokoił nas fakt, iż wyświetliła się kontrolka ze zbyt niskim ciśnieniem w jednym z kół. Zajechaliśmy więc na najbliższą stację i dopompowaliśmy wszystkie koła. Kontrolka na szczęście zgasła ;) Po drodze przejechaliśmy stany Minnesota oraz Wisconsin i ku naszemu zaskoczeniu dopiero po przekroczeniu granicy stanu Illinois zapłaciliśmy pierwszą opłatę za autostradę. Na całej naszej przebytej do tej pory trasie nigdzie nie zapłaciliśmy nawet centa za przejazd jakąkolwiek drogą oprócz mostu Golden Gate w San Francisco, ale to się nie liczy, gdyż mandat za przejazd bez EZ Passa pewnie przyjdzie dopiero za miesiąc.


Droga dojazdowa do Chicago była w opłakanym stanie, a i tak musieliśmy płacić na bramkach. Trochę poczuliśmy się jak w Polsce ;) Wszystko było w przebudowie, a na dodatek wszędzie tylko widzieliśmy znaki z ograniczeniem prędkości do 40 mil na godzinę. Z innych znaków z kolei odczytaliśmy, że przekroczenie tej prędkości karane jest grzywną minimum 275 dolarów i jest ona sprawdzana zarówno przez radiowozy naszpikowane techniką, fotoradary jak i helikoptery krążące nad nami. Dostosowaliśmy się więc do obowiązujących tam przepisów dzięki czemu mieliśmy więcej czasu by obserwować powoli pojawiającą się na horyzoncie panoramę “Wietrznego miasta”, gdyż takim właśnie mianem określa się Chicago.


Wszyscy byli zachwyceni, a najbardziej Michał, Dusia i Wojtek, którym oczy się świeciły na widok architektonicznych cudów, które mijaliśmy po drodze. Zaparkowaliśmy auto w samym centrum miasta przy ulicy South Wells Street zaraz obok Głównego Departamentu Straży Pożarnej, skąd mieliśmy zaledwie kilka kroków do najwyższego budynku w mieście. Mowa tutaj o Willis Tower czyli dawnej Sears Tower, która posiada 108 kondygnacji, a łączna wysokość budynku wynosi 527,3 m. Postanowiliśmy więc zacząć od tego właśnie miejsca i wjechać na 103 piętro, czyli tak zwany Skydeck. Zamontowane są tam wystające poza obszar wieżowca szklane balkony, na które można wejść i bezpiecznie przejść się 412 metrów nad ulicami Chicago. Początkowe wrażenie jest bardzo dziwne, aż strach postawić pierwszy krok, ale po upewnieniu się, że podłoże jest stabilne można śmiało wchodzić dalej. Zarówno z balkonów, jak i pozostałej części piętra roztacza się imponujący widok na całe miasto oraz na Jezioro Michigan, które jest największym słodkowodnym jeziorem USA i trzecim co do wielkości w kompleksie pięciu Wielkich Jezior Ameryki Północnej. Gdy już wystarczająco napatrzeliśmy się z tak wysoka na miasto zjechaliśmy windą na dół i udaliśmy się w stronę Millenium Park.


Park Milenijny usytuowany jest nad samym brzegiem Jeziora Michigan, więc musieliśmy przedreptać 8 przecznic by tam dotrzeć. Po drodze mijaliśmy kolejne atrakcje: tak zwaną Pętlę (The Loop), czyli zamkniętą linię kolei nadziemnej, znak końca drogi Route 66 oraz The Art Institute of Chicago. Zwiedzanie parku zaczęliśmy od Crown Fountain, która składa się z dwóch ogromnych wież, po których w lecie spływa woda tworząc w ten sposób wręcz idealne miejsce, w którym można się schodzić w gorące dni. Wieże posiadają wbudowane ekrany, na których co jakiś czas wyświetlane są twarze mieszkańców Chicago, a z miejsc gdzie pojawiają się usta wydobywa się mocny strumień wody plujący na wszystkich chcących się nieco zmoczyć. Dodatkowy komfort w takim upale zapewnia świeża bryza wiejąca znad jeziora. Widać, iż nieodłącznym i najważniejszym elementem stwarzającym ten niepowtarzalny klimat są wiecznie uśmiechnięci ludzie, którzy grają w szachy, jeżdżą na rolkach, grają w piłkę, opalają się i zwiedzają to piękne miasto. Idąc dalej przed siebie, podekscytowani szukamy “fasolki”. Jest i ona, ni stąd ni zowąd wyłania się nam z krzaków błyszcząc z daleka i odbijając promienie Słońca. The Cloud Gate, gdyż tak właściwie nazywa się ta stalowa rzeźba, której twórcą jest Anish Kapoor, wykonana jest ze 168 płyt ze stali nierdzewnej, które zostały odpowiednio uformowane i zespawane ze sobą, a następnie wypolerowane, tak by nie było widać łączeń. Jej wymiary to 10 x 20 x 13 metrów, a waży równe 100 ton. Jest ona umiejscowiona w centralnym punkcie placu AT&T Plaza, który swą nazwę zawdzięcza jednej z najbardziej znanych firm telekomunikacyjnych w Stanach – AT&T, która za prawa do jego nazwy zapłaciła, aż 3 miliony dolarów. Chyba przez dobre pół godziny lataliśmy z aparatmi dookoła, by uzyskać jak najlepsze ujęcia naszych odbić w tej wielkiej lustrzanej fasoli, którą tak nazwali spontanicznie mieszkańcy Chicago. Spojrzeliśmy na zegarki i okazało się, że jest już godzina 15:00, skierowaliśmy się zatem w stronę parkingu by dalej pojechać do motelu, w którym mieliśmy zarezerwowany pokój. Okazało się, że w pokoju brakuje dostawki, za którą zapłaciliśmy. Zapytaliśmy więc na recepcji czy możemy prosić, by ktoś nam ją dostarczył. Przemiła recepcjonistka zrezygnowała z poszukiwań hotelowego pomocnika, który i tak ledwo znał kilka słów po angielsku i zaproponowała nam w zamian większy pokój z rozkładanym tapczanem. Dzięki temu zza okien zniknęła nam brzydka stacja benzynowa i pojawił się widok na ulicę West Belmont Avenue, która prowadzi wprost do polskiej dzielnicy Jackowo. Zaplanowaliśmy, że wieczorem tam pojedziemy i zjemy wreszcie jakieś przysmaki z polskiej kuchni. Jednak, po szybkim sprawdzeniu kilku polskich restauracji dowiedzieliśmy się, iż w poniedziałki większość z nich jest zamknięta. Zmieniliśmy więc plany i za punkt wieczornej uczty wybraliśmy Hard Rock Cafe. Jedno z nas nie mogło pić alkoholu więc losowaliśmy patyczki do uszu. Jeden z nich nie miał wacika na czubku i trafił na niego Wojtek.
Zrobiliśmy sobie po drineczku i gdy wybiła godzina 21:00 albo nawet było kilka minut po, ruszyliśmy na miasto. Oczywiście pojechaliśmy ulicą Belmont, na której co rusz pojawiały się polskie napisy: “Mówimy po polsku”, “Polski Hardware” czy “Transformatory do Polski” ;) . Po kilku minutach jazdy wśród oświetlonych neonami budynków byliśmy już na miejscu, lecz niestety nigdzie w pobliżu HRC nie było miejsc do parkowania. Krążąc tak w koło wypatrzyliśmy stację BP, na której mogli parkować jedynie klienci. Weszliśmy więc do środka i zakupiliśmy 3 batony by być fair ;) Przeszliśmy na drugą stronę ulicy do pobliskiego McDonalda. Dość nietypowego, na co wskazywała również jego nazwa – The Rock N Roll McDonald’s – gdyż znajduje się tam wystawa poświęcona latom świetności Rock & Roll’a. Można tam zobaczyć między innymi gitarę Elvisa Presley’a i jego płyty, podobizny członków zespołu The Beatles ułożone w ten sam sposób jak na okładce albumu Abbey Road oraz Corvettę Peggy Sue z 1959 roku.
W Hard Rock’u zakupiłem kolejną szklankę do kolekcji po czym udaliśmy się do stolika. Zanim jednak złożyliśmy zamówienie Wojtek, Dagmara i Michał postanowili zrobić mi prezent w ramach podziękowania za zaplanowanie naszej wyprawy i złożyli się dla mnie na Hard Rock’owy zestaw do pokera, który od dłuższego czasu chodził mi po głowie. Uśmiechnięta kelnerka przyjęła od nas zamówienie i już po kilku minutach na naszym stole zaczęły się pojawiać same przysmaki: grzaneczki Santa Fe, wędzone na orzechach skrzydełka kurczaka, cebulowe krążki, połówki ziemniaków w mundurkach z masłem i zieloną cebulką, kruche kawałki kurczaka w panierce z miksem sosów w tym guacamole oraz świeże chipsy kukurydziane, posypane serem monterey jack oraz cheddar i podawane z czerwoną fasolą, śmietaną, pokrojoną zieloną cebulą, papryczką jalapeños i sosem salsa. Michaś dobrał sobie do tego swoje ulubione piwko Leffe, ja wziąłem Budweissera, Marzenka jakiś kolorowy drink, Daga kawę z bitą śmietaną, a Wojtek Coca-Colę. W bardzo miłej atmosferze minęła nam reszta wieczoru i niestety o 23:00 zostaliśmy poproszenie o opuszczenie lokalu, gdyż już wszystko zamykali. Nic nam więcej nie pozostało jak wrócić do hotelu – znowu przez Jackowo – i przygotować się na kolejny dzień pełen wrażeń. Tym razem będzie coś dla naszych architektów i fanów czterech kółek.



Do usłyszenia
Szymon


Kolejne znaki do ChicagoPanorama ChicagoWillis TowerPokazujemy na T-shirt'cie gdzie aktualnie jesteśmyWidok na Jezioro MichiganPanorama miasta z Willis TowerTak sobie wisimy 412 metrów nad ziemiąSkydeckSkydeckSkydeckWracamy na dół, ale popatrzcie do góry ;)Modern art, takie tam jeansowe kwietnikiKoniec drogi Route 66Przy 'Fasolce'Hejka ;) Pozdrawiamy...Cloud Gate wyłania się z krzakówCrown Fountain w Millenium ParkCorvetta Peggy Sue z 1959 rokuKolacja w Hard Rock CafeWest Belmont Avenue - to tutaj znaleźliśmy polskie sklepyPolski HardwareMówimy po polsku ;)


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Podróż

 

Devils Tower, Pomnik Szalonego Konia, Mount Rushmore, Badlands

21 lip
Witajcie… witajcie!



Trasa - 21 lipiec

Tym razem nie spaliśmy całą noc. Kto nie spał, ten nie spał ;) Najpierw połowę trasy przejechała Marzenka z Michałem, a następnie ja z Wojtkiem opanowaliśmy przednie siedzenia, by reszta w tym czasie mogła smacznie spać i wypoczywać. Pewnie nic Wam wcześniej nie wspominałem, ale prowadzimy system zmianowy, a mianowicie każdy kierowca jedzie z pilotem, który w razie jakichkolwiek problemów – głównie senności – jest w stanie go zmienić.


Jadąc kolejno przez miasta Cody, Buffalo, Gillette dotarliśmy około godziny 5:30 do miasteczka Moorcroft, gdzie zatankowaliśmy do pełna i posililiśmy się pysznymi pierożkami z farszem fasolowym oraz kawą. W tym też miejscu odbiliśmy z międzystanowej drogi 90 kierując się 35km na północ, gdzie znajduje się Devils Tower. Jest to komin wulkaniczny o wysokości 386 metrów licząc od jego podstawy. Posłużył on za lądowisko dla statków kosmicznych w filmie Stevena Spilberga pt. “Bliskie spotkania trzeciego stopnia”. Próbowaliśmy z Wojtkiem obudzić resztę ekipy by mogli zobaczyć ten niezwykły twór natury lecz spali jak zabici. Wykonaliśmy więc kilka zdjęć z bliska i z daleka i wróciliśmy do drogi numer 90 by podążyć dalej na zachód w kierunku stanu Dakota Południowa.


Trasa - 21 lipiec

Około godziny 8:30 dojechaliśmy do miasta Custer, gdzie wbiliśmy na jeden z kempingów i na wkręta skorzystaliśmy z pryszniców i toalety. Zrobiliśmy również kolejne pranie, uporządkowaliśmy graty w samochodzie, zjedliśmy śniadanie na świeżym powietrzu i skontaktowaliśmy się z naszymi rodzinami by potwierdzić, że dobrze się czujemy i wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po kilku godzinach zasłużonego odpoczynku wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Daleko w sumie nie zajechaliśmy, gdyż kolejna atrakcja była oddalona zaledwie 14km od kempingu. Mowa tutaj o Crazy Horse Memorial czyli Pomniku Szalonego Konia, który był wodzem plemienia Dakotów Oglala. Prace nad rzeźbą rozpoczął w 1948 r., na zaproszenie krewnego Szalonego Konia, wodza Dakotów Henry’ego Standing Beara, rzeźbiarz polskiego pochodzenia, Korczak Ziółkowski. Dziś prace te kontynuuje jego rodzina. Gdy zostanie ukończony, będzie największym na świecie pomnikiem. Rzeźba będzie miała 195 m długości i 172 m wysokości. Sama głowa, której wykuwanie zakończono w 1998 roku, ma 25 m wysokości. Dla porównania, znajdujące się 15 km na północny wschód głowy prezydentów wykute w zboczu Mount Rushmore mają wysokość 18 m. Projekt do 2007 roku kosztował łacznie 17 milionów USD, a pieniądze na ten cel zostały zebrane bez dofinansowania ze strony rządu czy jakiejkolwiek innej instytucji państwowej.


Na początku udaliśmy się do małego kina, aby obejrzeć film prezentujący historię powstawania rzeźby, a po seansie pozwoliliśmy sobie na zwiedzanie całego obiektu. Najpierw zaliczyliśmy sklepiki z pamiątkami, a następnie wyszliśmy na zewnątrz gdzie można było obejrzeć prawdziwych Indian prezentujących swój taniec. Z tarasu można również podziwiać oddaloną o jakiś kilometr rzeźbę i niestety ten widok musiał nam wystarczyć, gdyż był to najbliżej położony, niepłatny punkt widokowy. Oczywiście za kolejne 4$ od osoby można podjechać autobusem pod samą rzeźbę, lecz my stwierdziliśmy, że mamy przed sobą jeszcze inne atrakcje, na które również musi nam starczyć pieniędzy.
Tak więc pojechaliśmy dalej w kierunku wcześniej już wspomnianej góry Mount Rushmore, w której to Gutzon Borglum przy pomocy 400 robotników i rzeźbiarzy, wykuł głowy czterech prezydentów Stanów Zjednoczonych: (od lewej) George Washington (początek budowy 1930), Thomas Jefferson (1936), Theodore Roosevelt (1939) oraz Abraham Lincoln (1937). Każde popiersie ma wysokość około 18 metrów. Prace nad tym przedsięwzięciem prowadzone były w latach 1927–1941, a jednym z pomocników, który również brał udział w tym projekcie był wspomniany wyżej Korczak Ziółkowski.


Wiedzieliśmy, że mamy jeszcze długą drogę przed sobą więc sprawnie obejrzeliśmy ogromną rzeźbę i wróciliśmy na parking. Michał poprosił mnie o kolejne współrzędne więc poinstruowałem go, że jedziemy do Badlands. Wybrałem drogę 16A czyli tak zwaną Iron Mountain Road, ze względu na roztaczające się z niej piękne widoki. Droga w niektórych miejscach jest bardzo wąska i kręta dlatego trzeba wykazać się wzmożoną ostrożnością i najlepiej powstrzymać się od wyprzedzania. Te wszystkie serpentyny i ślimaki sprawiły, że zrobiłem się senny i nawet nie wiem, w którym momencie zasnąłem.


Niestety nawigacja wyprowadziła nas w pole i dotarliśmy do południowej bramy parku, a mieliśmy przejechać obok Rapid City i wjechać do parku od północy. Szybko naprawiliśmy błąd i mijając po drodze kilka opuszczonych miasteczek wróciliśmy na właściwą trasę. Co prawda straciliśmy godzinę czasu i dodatkowo z powodu zmęczenia musieliśmy zrezygnować z wycieczki po szlakach Badlands, ale znajdując się w samym centrum parku mogliśmy zaobserwować jego niezwykły krajobraz, który jest wprost księżycowy. Ziemia jest tutaj bardzo spękana, a wapienne oraz piaskowe skały, które rozsiane są wokół przybierają niesamowite kształty: wieżyczek, wąwozów lub stożków. Indianie z plemienia Siuksów nadali temu terenowi nazwę „Maco Sica”, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „złe ziemie”. Niedaleko parku położone jest miasteczko Wounded Knee, w którym to miała miejsce jedna z najbardziej okrutnych masakr Indian w Stanach Zjednoczonych. Żołnierze amerykańscy 29 grudnia 1890 roku zamordowali kilkuset nieuzbrojonych Siuksów – mężczyzn, kobiet i dzieci. W Badlands również zjedliśmy obiad, na który przyszło nam czekać około 45 minut. Najdłużej czekałem właśnie ja, gdyż zamówiłem spaghetti. Myślałem, że czas oczekiwania wynagrodzi mi jakość jedzenia lecz niestety i w tej kwestii się zawiodłem – makaron był rozgotowany i smakował jak woda z mąką. No nic w samochodzie czekają na mnie parówki ;)
Wyjeżdżając z Badlands wprowadziliśmy do nawigacji kolejne miejsce, a mianowicie Chicago, od którego oddzielało nas niecałe 1400km i 13 godzin jazdy. Zdecydowanie ten odcinek jest najdłuższym dystansem dziennym jaki przyszło nam pokonać do tej pory. Tak więc dobranoc wszystkim i do zobaczenia w Chicago ;)



Pozdrawiam
Szymon


Wieża diabłaWojtek i Devils TowerDakota Południowa wita nas - to już 7 stanPomnik Szalonego Konia - wodza plemienia Dakotów Oglala (na pierwszym planie finalna rzeźba wykonana w gipsie, a w oddali oryginał, które jest rzeźbiony od 65 lat przez rodzinę Ziółkowski)Pomnik Szalonego Konia, prace nad wykuciem samej twarzy trwały równo 50 latTipi w muzeum IndianMichaś chyba będzie walczył ;)Patrząc z bliska dopiero widać wielkość tej rzeźbyW tle rzeźba Szalonego Koniai foteczka z miejscowymi IndianamiDusia motylek ;)Mount Rushmore (wykute w skale głowy prezydentów USA, od lewej Washington, Jefferson, Roosevelt, Lincoln)Mount RushmoreWyjeżdżamy z Dakoty Południowej i ruszamy na podbój Chicago, mamy do przejechania około 1500 kmWitamy w Minnesocie ;)


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Podróż

 
 
ALABAMA ALASKA ARIZONA ARKANSAS CALIFORNIA COLORADO CONNECTICUT DELAWARE DISTRICT OF COLUMBIA FLORIDA GEORGIA HAWAII IDAHO ILLINOIS INDIANA IOWA KANSAS KENTUCKY LOUISIANA MAINE MARYLAND MASSACHUSETTS MICHIGAN MINNESOTA MISSISSIPPI MISSOURI MONTANA NEBRASKA NEVADA NEW HAMPSHIRE NEW JERSEY NEW MEXICO NEW YORK NORTH CAROLINA NORTH DAKOTA OHIO OKLAHOMA OREGON PENNSYLVANIA RHODE ISLAND SOUTH CAROLINA SOUTH DAKOTA TENNESSEE TEXAS UTAH VERMONT VIRGINIA WASHINGTON WEST VIRGINIA WISCONSIN WYOMING