Zaraz jak tylko otworzyliśmy oczy, każdy z nas zaczął ustawiać się w kolejce do kibelka. Po porannej toalecie udaliśmy się wspólnie na śniadanie, gdzie każdy z nas zjadł ogromne ilości jajecznicy, kiełbasek i boczku. Następnie zabraliśmy swoje wszystkie manatki, upchaliśmy je w samochodzie i wyruszyliśmy w trasę. Najpierw pojechaliśmy na północny zachód w stronę Point Reyes zobaczyć latarnię morską usytuowaną na bardzo stromym klifie. Po drodze mijaliśmy kolejne wioski z małymi kościółkami, pastwiska oraz malownicze lasy i wzgórza. Na miejscu było bardzo wietrznie tak więc bez kurtek i bluz się nie obyło. Strażnik w tamtejszym Visitor Center skierował nas do Muir Woods National Park, gdyż tam była możliwość zakupu tak zwanego Annual Pass, za pomocą którego będziemy mogli wjeżdżać na tereny większości Parków Narodowych bez żadnych dodatkowych opłat, cena samej wejściówki to 80$. Po jej zakupie wyciągnęliśmy cały nasz prowiant i zrobiliśmy sobie mały piknik.
Kierując się dalej na południe poruszaliśmy się cały czas wybrzeżem mając po prawej stronie zabójczy widok wzburzonego oceanu. Jadąc tak dalej przekroczyliśmy potężny, rudawy cud budownictwa jakim jest most Golden Gate, za który jak się okazało przyjdzie nam zapłacić mandat, ale dopiero podczas oddawania samochodu, gdyż nie było możliwości by zapłacić za przejazd gotówką.
Za mostem znów naszym oczom ukazało się boskie San Francisco. W pierwszej kolejności podjechaliśmy na Hyde Street skąd odjeżdżają słynne Cable Cars, niestety na miejscu okazało się, że kolejka do przejażdżki ma prawie kilometr długości więc postanowiliśmy zrobić sobie tylko pamiątkowe zdjęcie przy jednym z wagonów, który akurat czekał na swoją kolej. Kolejnym punktem, do którego się udaliśmy był wcześniej wspomniany most GG, lecz tym razem wykonaliśmy serię zdjęć bezpośrednio spod jego podstawy w Fort Point. Po tej sesji pokręciliśmy się jeszcze trochę po północnej części miasta by powoli zacząć przesuwać się w jego centralną część, w której zlokalizowaliśmy domki z czołówki kultowego serialu “Pełna chata”. Niedaleko tego miejsca znaleźliśmy także urokliwą knajpkę, w której postanowiliśmy zjeść kolację. Było co prawda drogo, ale smacznie, a miejsce nazywa się Pizzeria Delfina i jest usytuowane na 18th Street, a dokładnie pod numerem 3611.
Po kolacyjce pełną parą ruszyliśmy na południe w stronę miasta Monterey podjeżdżając po drodze pod siedziby takich koncernów jak Facebook, Google i Apple.
Na miejscu w Monterey niestety nie znaleźliśmy żadnego pola namiotowego, również spanie na plaży nie wchodziło w rachubę, gdyż podlega ono karze nawet do 500$ więc postanowiliśmy znaleźć miejsce na parkingu i spać w aucie. Było co prawda bardzo niewygodnie, ale chyba właśnie o to chodzi w takiej wyprawie