USA trip, wycieczka po usa, stany zjednoczone, wyprawa do usa, zwiedzanie usa, wiza turystyczna, zdjęcia, przewodniki, bilety, samolot, wypożycz samochód, wypożyczalnia



USA trip, wycieczka po usa, stany zjednoczone, wyprawa do usa, zwiedzanie usa, wiza turystyczna, zdjęcia, przewodniki, bilety, samolot, wypożycz samochód, wypożyczalnia

Kto nas odwiedził?
USA trip, wycieczka po usa, stany zjednoczone, wyprawa do usa, zwiedzanie usa, wiza turystyczna, zdjęcia, przewodniki, bilety, samolot, wypożycz samochód, wypożyczalnia
RSS
 

Archiwum z kategorii ‘Ciekawe miejsca’

Salt Lake City

19 lip
Witamy wszystkich ze stacji benzynowej Flying J.



Trasa - 19 lipiec

Niestety nikt z nas nie jest dziś w dobrym humorze, wszyscy są niewyspani, połamani, a przede wszystkim każdemu zapewne doskwiera brak kąpieli. Na szczęście wybraliśmy jedną z niewielu stacji na naszej wczorajszej drodze i trafiliśmy w dziesiątkę – jest prysznic ;) Cena za pojedynczą kąpiel jest zastraszająco wysoka, gdyż wynosi 13$. Jednak nie na próżno się mówi “Polak potrafi”. Zakupiliśmy więc jedną kąpiel, z której skorzystała cała piątka i nikt na szczęście się nie zorientował, gdyż sprytnie się zmienialiśmy. Po relaksującym, gorącym prysznicu, rozejrzeliśmy się za czymś do jedzenia i po małym rekonesansie okazało się, że tuż obok znajduje się Denny’s, nasz ulubiony dinner. Na śniadanie jak zwykle wzięliśmy to samo, czyli jajka, tosty, pancakesy i orange juice.


Trasa - 19 lipiec

Gdy wszyscy już pojedli wsiedliśmy do naszego Chryslera i udaliśmy się w kierunku Salt Lake City, które było od nas oddalone o zaledwie 40 km na wschód. Udało nam się zaparkować w centrum miasta, zaraz przy Temple Square, gdzie następnie się udaliśmy. Temple Square to plac, usytuowany w ścisłym centrum Salt Lake City o powierzchni 4 hektarów, który należy do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Na placu tym znajdują się między innymi Świątynia Salt Lake budowana przez 40 lat w latach 1853-1893, która jest najwyższą i najważniejszą świątynią Mormonów oraz gmach Tabernakulum, w którym odbywają się koncerty chóralne. Pomimo, iż zwiedzając Tabernakulum żaden chór nie śpiewał to i tak udało się nam doświadczyć fantastycznej akustyki tego miejsca podczas koncertu na organach, który właśnie się odbywał. Zanim jednak dotarliśmy na koncert obeszliśmy dookoła główną świątynię Mormonów i dostaliśmy się na wystawę poświęconą historii tego niezwykłego miejsca. Pewnie nie wszyscy wiedzą kim są mormoni czyli wyznawcy Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. Tak więc założycielem i pierwszym prorokiem tego Kościoła był Joseph Smith, Jr., a jedną z najważniejszych różnic dzielących ten kościół od innych kościołów chrześcijańskich jest uznawanie Księgi Mormona za świętą obok Biblii, według której Chrystus nauczał w Ameryce swojej ewangelii oraz założył swój kościół podobnie jak w Palestynie. Członkowie Kościoła włączają się w normalne życie społeczne krajów, w których żyją. Wykonują różne zawody (jest wśród nich wielu lekarzy, prawników, biznesmenów, polityków). Członkowie nie powinni pić alkoholu, kawy, herbaty, brać narkotyków. Istotną rolę w nauczaniu odgrywa kwestia etyki seksualnej – za grzech uważany jest seks pozamałżeński oraz oglądanie pornografii. Mormoni również nie uprawiają hazardu, zakazane są wszelkie gry losowe.


Po godzinnym zwiedzaniu Temple Square pojechaliśmy na północ do oddalonego o niecały kilometr kapitolu stanu Utah. Budynek zarówno z zewnątrz jak i w wewnątrz prezentuje się naprawdę nieźle. Ten 5-piętrowy gmach posiada pięknie urządzone wnętrza. Wszędzie można napotkać obrazy w pozłacanych ramach oraz rzeźby, wśród których można wyróżnić statuę Philo T. Farnswortha, człowieka, który wynalazł telewizję. Natknęliśmy się również na ciekawą gablotę wypełnioną rekwizytami ze znanych filmów, które kręcone były na terenie stanu Utah. Były tam między innymi buty, w których biegał Tom Hanks odrywając rolę Forresta Gumpa, okulary, które nosił Tom Cruise wcielając się w rolę Ethana Hunta w drugiej części filmu Mission Impossible oraz Deklaracja Niepodległości z filmu Skarb Narodów. Na tej atrakcji zakończyliśmy zwiedzanie kapitolu i udaliśmy się dalej na północ żegnając Salt Lake City.
Jadąc dalej drogą numer 84, a następnie 89 przekroczyliśmy kolejno granice stanów Idaho i Wyoming. Niestety właśnie w tym drugim stanie spotkała nas niemiła niespodzianka, a mianowicie podczas gdy prowadziłem samochód przekroczyłem prędkość o całe 6 mil na godzinę. Pech chciał, że policja jechała z naprzeciwka i zdążyła zmierzyć moją prędkość. W lusterku zobaczyłem, iż radiowóz za nami zawraca i od razu wiedziałem co się szykuje. Funkcjonariusz zatrzymał nasz samochód i poinformował mnie o wykroczeniu, za które przysługuje mandat w wysokości 79$, płatny na miejscu. Jeżeli nie bylibyśmy w stanie zapłacić tej kwoty byłby zmuszony mnie zatrzymać na 24 godziny i wsadzić za kratki. Na szczęście jak się okazało i w Ameryce są normalni funkcjonariusze więc po długiej rozmowie, w czasie której potwierdziliśmy, że nie przekroczymy już więcej prędkości skończyło się jedynie na pouczeniu i byliśmy wolni. Oczywiście dalej jadąc mieliśmy cały czas oko na prędkościomierz i dotrzymaliśmy słowa.
Wyoming to piękny stan, dookoła tylko góry, lasy, potoki, jeziora i rwące rzeki. Po przejechaniu 50 mil od granicy stanu dotarliśmy do urokliwego miasteczka Jackson, które jest najbliżej położonym miastem prowadzącym do Parku Narodowego Grand Teton i dalej do południowego wjazdu do Parku Yellowstone. Napotkaliśmy tam na coś niezwykłego. W głównej części Jackson znajdują się cztery bramy zbudowane z poroży jeleni, które mogą podziwiać turyści przejeżdżający przez miasto, tacy właśnie jak my. Niestety czasu do zachodu słońca było niewiele więc Jackson sobie podarowaliśmy, natomiast zatrzymaliśmy się kilkanaście kilometrów za miastem przy punkcie widokowym by podziwiać pasmo górskie Teton, z najwyższym jego szczytem czyli Grand Teton, który mierzy 4199 m n.p.m. Gdy wreszcie przekroczyliśmy bramy Parku Narodowego Grand Teton była godzina 20:00. Po drodze udało nam się znaleźć jeszcze sklep spożywczy więc zatrzymaliśmy się by kupić trochę drewna oraz jakieś jedzenie.
Po kolejnych 2 godzinach dojechaliśmy do celu. Na kempingu co prawda nie spotkaliśmy na wjeździe strażników, ale udało nam się znaleźć jedno wolne miejsce. Rozłożyliśmy więc namiot i rozpaliliśmy szybko ognisko, gdyż temperatura spadła do 5 stopni Celsjusza i trzeba było się jakoś ogrzać ;) Usmażyliśmy kilka kiełbasek, wypiliśmy kilka kubków ciepłego Jim Beam’a i około północy podjechał do nas ogromny autobus szkolny. Jak się okazało miejsce, które sobie przywłaszczyliśmy nie było nasze tylko zarezerwowane przez Bruce’a, kierowcę autobusu. Po krótkich negocjacjach ustaliliśmy, że namiot może już zostać tam gdzie jest natomiast musimy cofnąć auto by autobus mógł się zmieścić na miejscu parkingowym. Jak się okazało ten wielki autobus posiadał tylko dwóch pasażerów, gdyż Bruce podróżował jedynie z żoną. Przyszli oni we dwójkę do naszego ogniska z butelką Tequili i zapytali nas skąd jesteśmy. Po opowiedzeniu o całej naszej podróży, wysłuchaliśmy historii Bruce’a, która była dość nietypowa. Bruce urodził się w stanie Kalifornia, natomiast większość swojego życia mieszkał w stanie Indiana. W wyniku kryzysu finansowego w 2008 roku stracił on dom i był zmuszony się przeprowadzić. Kupił więc stary autobus, który do dzisiaj służy mu za dom i postawił go na podwórku swojego znajomego w stanie Waszyngton. Teraz podróżuje on z powrotem do Indiany. Bruce po tak długiej podróży był bardzo zmęczony więc zakończyliśmy pogawędkę i również udaliśmy się spać. Ja z Marzenką postanowiliśmy spać w aucie na przednich siedzeniach, reszta natomiast położyła się w namiocie.



Dobranoc Yellowstone
Szymon


Salt Lake TempleSalt Lake Temple w przekrojuSłynne Tabernacle gdzie mieliśmy możliwość posłuchać kilku utworów muzyki klasycznejWojtuś przed Salt Lake Assembly HallKapitol stanu UtahPierwszy bizon przez nas napotkany...Kapitol stanu UtahThe House ChamberGłówne schody w kapitoluRekwizyty z filmów nakręconych na terenie stanu UtahOstatnie zdjęcie w Salt Lake City i pora w drogęwjeżdżamy do Idaho... 5 stanu na trasie naszej wycieczki... zostało jeszcze 10Kolejne na naszej drodze było Wyoming - stan misia YogiGrand Tetons w tleWesołki ;)Jeszcze tu wrócimy


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Koszty, Podróż

 

South Lake Tahoe, Carson City, Reno

18 lip

Trasa - 18 lipiec

Po dobrze przespanej nocy wyruszamy w dalszą drogę, dzisiaj czeka nas dłuższy odcinek do przejechania niż zwykle bo, aż 960 km, no więc w drogę!
Najpierw pokrążyliśmy trochę po mieście, a następnie udaliśmy się trasą dookoła jeziora Lake Tahoe, które usytuowane jest dokładnie na przecięciu stanów Kalifornia i Nevada. Pierwszy postój uskuteczniliśmy po przejechaniu zaledwie kilku kilometrów i zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym na zatokę Emerald Bay. Jest to niezwykłe miejsce, które urzeka swoimi widokami. Sama zatoka ma około 2,7 km długości i 1 km szerokości, a na jej środku usytuowana jest mała wysepka o wdzięcznej nazwie Fannette Island. To co wyróżnia najbardziej to głębokie na ponad 500 metrów jezioro to między innymi jego usytuowanie, gdyż jest ono położone na 1899 m n.p.m. oraz niezwykła przejrzystość wody, która w niektórych miejscach dochodzi nawet do 25 metrów.

Trasa - 18 lipiec

Po napstrykaniu kolejnej setki zdjęć pojechaliśmy dalej wzdłuż jeziora kierując się na północ. Dotarliśmy do zatoki Rubicon Bay i tam postanowiliśmy się trochę ochłodzić wchodząc do wody. Ku naszemu zaskoczeniu pomimo upalnego dnia woda miała zaledwie 10-15°C. Wybraliśmy więc bezpieczniejszą opcję – smażing! Po niecałej godzinie opalania ruszyliśmy dalej w trasę i po kilku minutach jazdy dotarliśmy po raz kolejny do granicy stanowej żegnając tym samym słoneczną Kalifornię. Szkoda było ją opuszczać, ale co zrobić, mamy przecież przed sobą kilka tysięcy kolejnych kilometrów do pokonania.



Następnym miejscem, do którego zajechaliśmy była stolica stanu Nevada czyli Carson City, w którym udaliśmy się do kapitolu, gdzie mieliśmy możliwość zobaczyć na własne oczy salę rozpraw oraz prześledzić na podstawie eksponatów oraz filmów i opisów całą historią stanu. Po tak wyczerpującej lekcji historii zlokalizowaliśmy chińską restaurację, a że zaraz obok znajdowała się myjnia samochodowa postanowiliśmy również po raz pierwszy odświeżyć nasz środek transportu z całego zalegającego brudu i kurzu. W restauracji bardziej przypominającej wyglądem obiekt typu fast food nasze zamówienie przyjął bardzo uprzejmy Pan (nie chińczyk) i od tego momentu cała kuchnia zaczęła wrzeć. Muszę przyznać, że jak do tej pory nie jadłem nigdzie indziej lepszej chińczyzny. Jak tylko ryż w osobnych naczyniach się kończył, to zaraz na stole pojawiały się kolejne porcje, aż miło było patrzeć jak obsługa się stara o klienta, co bardzo doceniliśmy zostawiając konkretny napiwek.
Dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi więc korzystając, iż jest jeszcze widno szybko podjechaliśmy do Reno, gdzie w niecałą godzinkę przespacerowaliśmy się deptakiem. Największe małe miasto na świecie niczym nas jednak nie urzekło, ale i tak warto było zobaczyć jego mieszkańców chłodzących się w rwących strumieniach rzeki Truckee oraz grających w kosza na pobliskim boisku.
Tego dnia nie mieliśmy już żadnego postoju w planach. Jedynym naszym celem było wtedy tylko Salt Lake City, a raczej jakieś miejsce przed wjazdem do miasta gdzie moglibyśmy sie zatrzymać. Po 7 godzinach jazdy udało nam się zlokalizować malutki, przydrożny kompleks restauracyjno-paliwowy Flying J, gdzie postanowiliśmy zaparkować i przekimać w samochodzie. Zmęczenie dało o sobie znać i padliśmy jak muchy.



Do następnego posta ;)
Szymon


Nawet polski akcent się znalazł ;)Komunikacja miejska w South Lake TahoeW tle Emerald BayDusia i Fannette IslandFannette Island z bliskaWojtuś plażingujeWoda była dla nas trochę za zimna więc weszliśmy tylko po kolanaSan łapie wiatr w koszuleNajpierw plażing, potem smażing...I znowu wjeżdżamy do stanu pełnego hazardu i rozpusty...kaj teraz? jadymy na Carson ;)kapitol stanu Nevada w Carson CityProszę wstać sąd idzie ;PTrzeba sobie jakoś radzić z upałem...pewnie jakaś 6 liga NBASpacerujemy deptakami wzdłuż rzeki TruckeeReno - największe małe miasto na świecie ;)


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Podróż

 

Parki Narodowe – Sekwoi i Yosemite

17 lip
Witamy wszystkich z Parku Sekwoi!



Trasa - 17 lipiec

Pobudka nastąpiła jak zwykle dość wcześnie, to znaczy około godziny 7:00. Zjedliśmy szybkie śniadanie z brzoskwiniami i nektarynkami w roli głównej, spakowaliśmy namiot i podjechaliśmy pod główny budynek na kempingu gdzie mogliśmy chociaż umyć zęby i zrobić szybką, skromną toaletę.


Trasa - 17 lipiec, Narodowy Park Sekwoi

Na szczęście pole namiotowe znajdowało się nieopodal pierwszego punktu, który mieliśmy w planie zwiedzić, tak więc po 20 minutach jazdy byliśmy już na miejscu, gdzie przejechaliśmy przez Tunnel Log czyli powaloną w 1937 roku sekwoję, w której to wydrążono dziurę, na tyle wielką by mógł się w niej zmieścić samochód osobowy. Tuż obok tej sekwoi leżała kolejna, której system korzeniowy robił niesamowite wrażenie. Kelejnym gigantem, który na nas czekał był conajmniej 2300-letni General Sherman, który jest największym drzewem na świecie pod względem objętości, gdyż waży około 1200 ton. Po krótkim spacerze wśród tylu potężnych drzew udaliśmy się dalej na północ w stronę Parku Narodowego Yosemite, zahaczając po drodze o jeszcze jedną sekwoję odznaczającą się z kolei obwodem mierzącym 32.8 m, mowa tutaj o drzewie General Grant nazwanym na cześć Ulyssesa S. Granta, 18. prezydenta Stanów Zjednoczonych.



Następnym punktem tego dnia był Park Narodowy Yosemite, gdzie zbaczając z głównej drogi i jadąc 30 km wgłąb zalesionych terenów dotarliśmy do Glacier Point – punktu położonego na wysokości 2199 m powyżej poziomu morza, z którego rozstacza się niesamowity widok na całą dolinę Yosemite. Idealnie z niego widać Half Dome – granitową skałę w kształcie półkuli, oraz kilka wodospadów spośród, których można wymienić z pewnością Yosemite Falls, szósty wodospad na świecie pod względem wysokości, mierzący 739 metrów. Zwiedzanie Parku zakończyliśmy pobytem w dolinie Yosemite oraz serią kilku zdjęć na polanie niedaleko pola namiotowego Lower Pines.


Trasa - 17 lipiec, Narodowy Park Yosemite

Kolejnym przystankiem było jezioro Tenaya znajdujące się na drodze nr 120 w odległości 70 kilometrów od Parku Yosemite jadąc w kierunku wschodnim. Zatrzymaliśmy się tam by zjeść kolację, a przy okazji mogliśmy w zupełnej ciszy i spokoju podziwiać tamtejszy krajobraz. Tafla jeziora była nieruchoma, temperatura około godziny 20:00 wynosiła zaledwie 10 stopni Celsjusza przez co powietrze znacznie się ochłodziło, dookoła nas widać było tylko ogromne świerki i sosny oraz szczyty pobliskich gór. Dokończyliśmy kolację i ruszyliśmy dalej w drogę, gdyż do następnego hotelu, w którym mieliśmy rezerwację były 3 godziny jazdy.



Droga nieco nam się wydłużyła przez co dotarliśmy do South Lake Tahoe około godziny 23:00. Wszyscy byli wykończeni, tylko ja z Wojtkiem byliśmy przytomni, reszta załogi smacznie spała. Zajechaliśmy pod hotel i udaliśmy się po klucze do pokoju, ku naszemu zdziwieniu recepcjonistka znała kilka słów po polsku, gdyż wielu polskich studentów korzystając z programu Work & Travel przyjeżdża właśnie w to miejsce. Otwierając drzwi pokoju naszym oczom ukazało się nieziemsko urządzone 20 metrów kwadratowych wraz z balkonem. Nie będę nic opowiadał zamieszczę w tym miejscu po prostu linka, a Wy sami oceńcie jak Wam się podoba Basecamp Hotel ;)
Na całe szczęście okazało się, że jest również i kostkarka do lodu, tak więc napełniliśmy lodem metalowe wiadro pełniące zazwyczaj rolę kosza na śmieci i po kilku minutach częstowaliśmy się zimnymi Budweiserami, jednocześnie wrzucając kolejne zdjęcia na bloga.



Dobranoc i Dzień dobry dla wszystkich w Polsce.
Szymon


Wjeżdżamy do kolejnego parku...... i robimy zdjęcia kolejnym gryzoniom ;)Tunnel Log - już myśleliśmy, że nie przejedziemyFallen Sequoia, Wojtek się o nią oparł i tak już to zostawiliśmyUwaga na misie...!!!Wymiary Generała ShermanaGeneral Sherman - najcięższa z sekwoi na świecie, waży około 1256 tonJak w przedszkolu ;PNa cwaniakaa tu Wojtek pokazuje jaki jest szeroki ;)General Grant - najszersza sekwoja na świecieTrafiły się i kojoty...Dolina YosemiteWidok z Glacier PointCzesio Podróżnik FOTA nr 10, Michał zgapia pozy Czesia bo wie, że są zajebiaszczeKolejne zwierzątko na naszej drodzeEl Capitan...Rwące potoki w dolinie Yosemiteno to teraz HOPwidok na Glacier PointZatrzymaliśmy się na kolację nad Tenaya LakeUpragniony odpoczynek... South Lake Tahoe godz. 2:00


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Podróż

 

Dolina Śmierci

16 lip
Hejka wszystkim ;)



Trasa - 16 lipiec

Kolejny dzień się zaczyna i kolejne przygody na nas czekają. Co prawda spaliśmy w wygodnych łóżkach lecz samego snu mieliśmy zaledwie kilka godzin, a dokładnie około czterech. Nie jedząc nawet śniadania opuściliśmy Stagecoach Hotel & Casino i udaliśmy się w dalszą podróż odbierając wcześniej wpłaconą kaucję. Oczywiście przypomnieliśmy sobie by zegarki przesunąć o godzinę do tyłu zyskując trochę czasu ;)
Po przejechaniu 10 mil prostą jak z bicza strzelił pustynną drogą przekroczyliśmy granice Parku Death Valley, gdzie zlokalizowaliśmy zacienione miejsce ze stolikiem oraz ubikacjami. Było to wprost idealne miejsce na śniadanie. Przez około pół godziny wcinając nasze smakołyki w temperaturze wyższej niż 30 stopni byliśmy zupełnie sami. Jedyną osobą, która nas odwiedziła był strażnik, który przyjechał wybrać pieniądze z automatu, w którym można było zakupić wejściówki na teren parku.
Chcąc zdążyć przed południem, które wiązało się z największym skwarem ruszyliśmy dalej. Droga cały czas prowadziła w dół po pofalowanych pagórkach. Krajobraz dookoła nas jak najbardziej pustynny, tylko piasek i kamienie. Patrzymy na wzkaźnik temperatury na zewnątrz, który z minuty na minutę wyświetla coraz to wyższe wartości. Po pół godziny dojechaliśmy do małego miasteczka Furnance Creek gdzie zmuszeni byliśmy zatankować paliwo za astronomiczną cenę 5,36$ za galon. Jadąc dalej przed siebie dojechaliśmy do najniżej położonego miejsca w Ameryce Północnej – Badwater Basin, które znajduje się na wysokości 85,5 metra poniżej poziomu morza. Co prawda nie udało nam się znaleźć spękanej ziemi dobrze znanej z wielu zdjęć wykonanych w tym właśnie miejscu, za to natknęliśmy sie na drogę w kierunku Artistic Palette, gdzie można było obejrzeć skały, które wyglądały tak jakby ktoś na nie wylał litry benzyny, gdyż mieniły się różnymi kolorami tęczy, z których najbardziej wyróżniały się kolory niebieski i fiolet. To właśnie w tym miejscu odnotowaliśmy najwyższą temperaturę wynoszącą 114 stopni Fahrenheita czyli około 46 stopni Celsjusza. W tych warunkach nasz samochód zaczął również odczuwać minusy tak wysokiej temperatury, gdyż wskazówka temperatury silnika znacząco i bardzo niepokojąco wyginała się w prawo szczególnie przy stromych podjazdach pod górę.



Jadąc dalej przed siebie w kierunku Parku Sekwoi mijaliśmy po drodze uczestników ultramaratonu, który odbywa się co roku w lipcu na trasie liczącej 217km z Badwater do najwyższego szczytu kontynentalnych Stanów Zjdnoczonych – Mount Whitney. Oprócz maratończyków mieliśmy również okazję podziwiać testowy model BMW i8 w wersji hybrydowej, która była oklejona specjalną folią maskującą, tak by utrudnić rozpoznanie kształtów. Pewnie firma BMW wybrała ten rejon ze względu na ekstremalne temperatury – wręcz idealne warunki do testowania wytrzymałości silnika ;)
Kilkanaście kilometrów przed wjazdem do parku rozpościerały się ogromne kalifornijskie winnice ciągnące się, aż po sam horyzont. Oprócz winorośli mijaliśmy również przepiękne i pachnące sady mandarynkowe, brzoskwiniowe oraz nektarynkowe. Niezwykłym dodatkiem do całej tej scenerii były wciąż działające szyby naftowe, które na tym terenie codziennie wydobywają nawet do 560 tysięcy baryłek ropy naftowej, gdzie każda baryłka to niecałe 160 litrów. Licząc szybko w pamięci daje nam to około 90 milionów litrów “czarnego złota” dziennie, porównując obrazowo to tak jakby ktoś wypompował codziennie Jezioro Zegrzyńskie. Kilka mil dalej zatrzymaliśmy się przy straganie ze świeżymi owocami i warzywami i zakupiliśmy chyba 5-kilowy wór mandarynek, który prawie zniknął w przeciągu następnej godziny ;) One były po prostu przepyszne, a my okazaliśmy się amatorami mandarynek.
Kiedy Słońce zaczęło się już chować przekroczyliśmy granicę Parku Sekwoi. Wtedy to rozpoczęły się dobrze nam znane, nieźle pokręcone drogi. Na mapie, którą dostaliśmy od strażnika zaznaczony był kemping, w którym mieliśmy nocować. Wydawało nam się, że znajduje się on bardzo blisko, jednak ze względu na stromy podjazd oraz gęsto rozsiane ostre zakręty na miejsce dotarliśmy jak zwykle ciemną nocą. Po drodze podziwialiśmy olbrzymie drzewa zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, iż nie są to największe okazy znajdujące się w parku co podwójnie działało na naszą wyobraźnię.
Ta noc zdecydowanie różniła się od wszystkich poprzednich, gdyż ze wszystkich stron zostaliśmy uprzedzeni o grasujących w pobliżu niedźwiedziach. Musieliśmy więc schować do pobliskiej metalowej puszki jedzenie, kosmetyki oraz pozostałe przedmioty wydzielające jakąkolwiek woń w celu uniknięcia bezpośredniej konfrontacji z niedźwiadkami, które lubią dobierać się do cudzych smakołyków i nie tylko ;)



Pozdrawiam,
Szymon


Nikt oprócz nas nie odważyłby się jeść w Dolinie Śmierci w temperaturze 42 stopniJupijajej, ale GORĄCO!!!Czesio Podróżnik FOTA nr 9 - Na szczęście Czesio nie czuje ciepłaUdało się... najniżej położone miejsce w USA zdobyte ;)Badwater basinW najgorętszym miejscu Ameryki PółnocnejAkuku ;)Mistrz pierwszego planua w tle Artist's Palette45,5 stopnia na zewnątrz, na szczęście w środku klima działa pełną parą, tylko wskazówka temperatury silnika poszła lekko w prawoEureka ValleyI raz... i dwa...Temperatura w Dolinie Śmierci jest tak wysoka, że pali dosłownie wszystkoGdzie jest woda ???Nowy testowy model hybrydy BMW i8od tyłu też się ładnie prezentujeJoshua treeDroga w stronę FresnoElektrownie wiatrowe w środkowej KaliforniiPole naftowe niedaleko FresnoWiniarnie środkowej KaliforniiW stronę Parku SekwoiNamiot rozbity, czas na przyjemności


 
Komentarzy: 2

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Koszty, Podróż

 

Park Narodowy Zion

15 lip

Trasa - 15 lipiec

6:00 rano, odzywają się wszystkie budziki. Kolejka do łazienki ustalona, najpierw dziewczyny potem chłopaki, czyli tak jak zwykle ;) Na zewnątrz zimno więc odpowiednio się ubraliśmy, widno wszędzie lecz słońce jeszcze schowane za otaczającymi nas górami.


Gdy wszyscy już byli gotowi, poszliśmy na recepcję skąd poprowadził nas dalej, aż do miejsca gdzie rozpoczynał się spływ nasz przewodnik o wdzięcznym imieniu Hollywood. W ciągu kilku minut zostaliśmy poinstruowani jak należy się zachowywać podczas spływu. Usadowił nas w pontonie we wcześniej przemyślanej konfiguracji i dał sygnał do startu. Ja w międzyczasie próbowałem uruchomić kamerkę, która głównie była przenaczona na ten właśnie event, gdyż jest jedynym wodoszczelnym urządzeniem rejestrującym jakie posiadam. Niestety ubiegłego wieczoru zapomniałem jej naładować w wyniku czego zostało zarejestrowane tylko kilka sekund naszego spływu.
Teraz już płynęliśmy, a każdy z nas oprócz Dagmary siedzącej pomiędzy Marzenką, a Wojtkiem dzierżył w dłoni wiosło, którym na sygnał sternika Hollywooda odpowiednio wiosłował. Tak więc kolejno dochodziły do nas komendy w stylu: Five Forward… Two Forward… Three Backward!!! Hollywood również zadbał by podczas spływu nie zabrakło informacji dotyczących terenów które kolejno mijaliśmy w związku z czym odbyliśmy lekcję historii o czasach gorączki złota i dzikiego zachodu gdzie postrach na tych terenach siał sławny bandyta Butch Cassidy. Z każdym kolejnym zakrętem rzeki nurt robił się coraz to bardzie rwący, a fale coraz większe. Kilka razy nawet obróciliśmy się o 360 stopni i w pewnym momencie gdyby nie Dagmara to Wojtek prawie by wypadł. Prawie półtora godziny minęło, gdy dopłynęliśmy do miejsca, które okazało się metą. Wyciągnęliśmy więc ponton z wody i umiejscowiliśmy go na przyczepie, która wraz z rozlatującym się Chevroletem Express czekała już na nas na miejscu. Kilka minut później gdy Hollywood dowiózł nas bezpiecznie do motelu staliśmy już pod drzwiami naszego pokoju.
Szybko spakowaliśmy nasze torby, wzięliśmy ciepły prysznic po czym oddaliśmy klucz na recepcji i udaliśmy się na śniadanie do pobliskiego dinneru ;) Śniadanie wyglądało tak jak zwykle czyli two eggs over easy sunny side up with bacon i do tego wheat toasts oraz orange juice, a dziewczyny pancakes. Kelnerka była bardzo niemiła więc nie dostała napiwku.
Po obfitym śniadaniu udaliśmy się w dalszą trasę, tym razem musieliśmy się wrócić dobrze już nam znaną trasą 89, gdyż kolejnym naszym punktem był Zion National Park, który znajdował się w odległości 127 mil czyli 205 km na południe od Marysvale. W drodze do parku obwieściłem wszystkim, iż dzisiaj idziemy zdobyć górę o bardzo niebezpiecznym podejściu, której szczyt, a mianowicie Angels Landing, znajduje się na wysokości 1765 m n.p.m., a różnica poziomów wynosi 450 metrów. Słońce na miejscu tak paliło, że każdy z nas wziął po 2 a może nawet i 4 butelki wody, by tak czasem po drodze nie zasłabnąć. Oprócz wody zaopatrzyliśmy się również w odpowiednie obuwie oraz krem z filtrem. Busikiem odjeżdżającym z parkingu znajdującego się przy muzeum podjechaliśmy do przystanku o nazwie Grotto Trailhead. Tam z kolei przeszliśmy na drugą stronę drogi i przekraczając rzekę Virgin wkroczyliśmy na szlak prowadzący na sam szczyt.
Droga w obydwie strony zajęła nam około 3 i pół godziny, a trasa jaką przeszliśmy tam i spowrotem to około 8 km. Sam szlak na początku niepozornie był bardzo łatwy dopiero po przejściu pierwszego kilometra zaczęły się kręte, a czasami nawet wręcz pionowe podejścia. W trakcie pokonywania pierwszych dwóch kilometrów musieliśmy zrobić aż 3 przystanki, gdyż łapała nas zadyszka i musieliśmy regenerować siły oraz schładzać się wodą. Na szczęście po tych 2 morderczych kilometrach rozpoczął się kolejny odcinek szlaku, bardzo łagodny, pozwalający na odpoczynek naszym mięśniom ;) Mogliśmy dzięki temu również podziwiać naturę oraz niesamowite widoki. Jedną z żywych atrakcji były wiewiórki zwane chipmunk, które swobodnie biegały pod naszymi nogami i zwinnie przemieszczały się po pionowych ścianach skalnych. Wędrując tak w trzydziestokilko-stopniowym upale mijaliśmy lub wyprzedzaliśmy pozostałych podróżników, którzy z uśmiechem na twarzy pozdrawiają nas zwrotami “Hi!”, “How are you doing?” co z resztą było bardzo miłe przez co odwzajemnialiśmy się tym samym ;)



W pewnym momencie dotarliśmy do najniebezpieczniejszego odcinka naszej wspinaczki, gdzie zaczęły się łańcuchy, po których przemieszczaliśmy się w żółwim tempie coraz to wyżej po stromych skałach. Nie patrzymy pod nogi, gdyż wiązałoby się to z zawrotami głowy, które byłyby dla nas zabójcze. Po kolejnych kilku metrach dotarliśmy na szczyt przy czym towarzyszyły nam wybuchy niekontrolowanej radości z faktu, iż daliśmy radę. Usiedliśmy na skale i podziwiając roztaczające się widoki na pobliski kanion napstrykaliśmy tyle zdjęć ile tylko mogliśmy po czym udaliśmy się w dół tą samą trasą, którą weszliśmy. Dotarliśmy na sam dół, zanim jednak poszliśmy na autobus powrotny zahaczyliśmy z Michałem o rzekę i zamoczyliśmy w niej nasze opuchnięte stopy.
Wyprawa była wyliczona idealnie, gdyż jak tylko dotarliśmy do samochodu rozpętała się potężna ulewa. Przez całą tą wspinaczkę tak zgłodnieliśmy, że nasze żołądki zaczęły się same zjadać. Szybko więc zatrzymaliśmy się przy przydrożnej restauracji przypominającej miasteczko wprost z Dzikiego Zachodu. Zamówiliśmy ogromną pizzę otrzymując kartę z numerem zamówienia ‘six of diamonds’ czyli ‘szóstka karo’. Gdy przyszła pizza, nie jedząc nawet kawałka zamówiliśmy na wyrost drugą… i to był błąd, gdyż napchaliśmy się tą pierwszą, natomiast z drugiej tylko Wojtek podjął się zjeść jeden kawałek. By nie zmarnować jedzenia pizzę spakowaliśmy do auta i ruszyliśmy do pobliskiego westernowego miasteczka gdzie mogliśmy spędzić kilka minut w więzieniu lub saloonie oraz nakarmić i pogłaskać zwierzęta w nieopodal położonych zagrodach wśród których były między innymi osły, konie, lamy i koguty ;) Tym miłym akcentem zakończyliśmy przygodę w Zion National Park i ruszyliśmy dalej na zachód spowrotem kierując się w stronę Kalifornii, gdzie czekały na nas kolejne przygody.
Zjeżdżając z drogi stanowej nr 15 w miejscowości Moapa napotkaliśmy znak, iż przez najbliższe 150 mil nie ma żadnej stacji benzynowej, przez co musieliśmy zawrócić i zjechać do najbliższej stacji, gdyż po szybkich obliczeniach wyszło, iz nie starczy nam paliwa. Około północy dotarliśmy do miejscowości Rachel skąd w linii prostej można dojechać do strefy 51 lecz niestety kierowca z pilotem nie obudzili mnie, a gdy sam się ocknąłem byliśmy już kilkadziesiąt kilometrów dalej przez co podjęliśmy decyzję, iż nie zawracamy. Tak więc UFO tej nocy nie było nam pisane, może innym razem. Za to niebo oraz widok lśniących na nim gwiazd był niesamowity. Dookoła panowały egipskie ciemności, a najbliższe miasto znajdowało się w odległości około 70 km od nas dzięki czemu gwiazdy mieliśmy na wyciągnięcie dłoni, nie wspominając o księżycu, który wydawał się dwa razy większy niż zwykle ;) Będąc już niedaleko Doliny Śmierci postanowiliśmy skorzystać z jednego z moteli i porządnie się wyspać, gdyż sama wspinaczka oraz podróż w tak obładowanym samochodzie gdzie jakikolwiek ruch jest prawie niemożliwy lub ograniczony dawały się we znaki naszym kościom oraz mięśniom. Dagmara wpłaciła za nas kaucję i w pięć osób ulokowaliśmy się w pokoju 2-osobowym ;) Polak potrafi!



Pozdrawiam,
Szymon


Jeden z wielu cmentarzy starych samochodów, których pełno w stanie UtahKolejne złomowisko...Bo trzeba było poprowadzić asfalt...Wjeżdżamy do tunelu...... i wyjeżdżamyW drodze na Angels LandingCel naszej wspinaczki - Angels Landingbutelka wody i czapka z LA to podstawa ;)pierwszy etap wspinaczki za namiPółmetek za namiZ butelkami na pewno nie wejdziemy... musimy je gdzieś schowaćWspinamy się dalejZaczęły się łańcuchy, jest coraz ciekawiej, aż w głowie się kręciWeszliśmy!!!Udało się...Kontemplujemy i podziwiamy widokiNa lewo 350 metrów w dół, a na prawo tylko 50 metrów mniejMały odpoczynekNareszcie wracamy na dół...POZDRAWIAMY!!!smile ;)Jeden z wielu małych gryzoni, który towarzyszył nam podczas wspinaczkiWidok na dolinę Zion National Parka teraz trzeba zejść...a teraz machamy...przeprawa przez rzekę też byłaCzas na pizzę... numer naszego zamówienia to 6 KAROChyba jechaliśmy za szybko ;)Saloon MichałaWojtek zapoznaje tubylców


 
Brak komentarzy

Post zamieszczony przez Szymon w kategorii Ciekawe miejsca, Podróż

 
 
ALABAMA ALASKA ARIZONA ARKANSAS CALIFORNIA COLORADO CONNECTICUT DELAWARE DISTRICT OF COLUMBIA FLORIDA GEORGIA HAWAII IDAHO ILLINOIS INDIANA IOWA KANSAS KENTUCKY LOUISIANA MAINE MARYLAND MASSACHUSETTS MICHIGAN MINNESOTA MISSISSIPPI MISSOURI MONTANA NEBRASKA NEVADA NEW HAMPSHIRE NEW JERSEY NEW MEXICO NEW YORK NORTH CAROLINA NORTH DAKOTA OHIO OKLAHOMA OREGON PENNSYLVANIA RHODE ISLAND SOUTH CAROLINA SOUTH DAKOTA TENNESSEE TEXAS UTAH VERMONT VIRGINIA WASHINGTON WEST VIRGINIA WISCONSIN WYOMING