Dzisiaj niestety musieliśmy opuścić Los Angeles. Zanim jednak zostawiliśmy za sobą Ocean Spokojny, krążyliśmy jeszcze po mieście do późnego popołudnia.
Najpierw podjechaliśmy bardzo stromymi i krętymi drogami na pobliskie wzgórza pod najbardziej rozpoznawalny punkt L.A., a mianowicie znak HOLLYWOOD. Zjeżdżając ze wzgórza wjechaliśmy na chwilkę na Hollywood Boulevard by przespacerować się aleją gwiazd i po drodze popstrykać kilka zdjęć pod Dolby Theatre gdzie co roku w lutym rozdawane są najbardziej prestiżowe nagrody przemysłu filmowego, Oskary.
Następnie postanowiliśmy podjechać pod domy kilku znanych gwiazd, lecz po pierwszych 2-óch rezydencjach daliśmy sobie spokój ponieważ pod domem Johnny’ego Deepa ochroniarz na meleksie przegonił nas w ciągu kilku sekund natomiast do domu Britney Spears nie dało sie podjechać, gdyż jak się okazało mieszka ona na zamkniętym osiedlu strzeżonym przez tysiące kamer i kilkunastu bodyguardów. Stamtąd też zjechaliśmy do Beverly Hills by przejechać słynną Rodeo Drive z mnóstwem najdroższych sklepów i butików, z których najbardziej rozpoznawalnym był budynek Prady z niezwykle wymyślną elewacją. Po oczopląsie spowodowanym obserwacją tych wszystkich biegających zakupoholiczek wybraliśmy się na najbardziej znane Hot-Dogi w mieście. Mowa tutaj o Pink’s Hot-Dogs. Akurat tego dnia ta malutka restauracja zamieniła się w plan zdjęciowy, gdyż był tam nagrywany odcinek jednego z nieznanych mi reality show. Całe to zamieszanie kontrolowały obydwie właścicielki, z którymi po przemiłej rozmowie na temat Polski zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.
Z pełnymi brzuszkami ruszyliśmy w stronę plaży by choć na chwilę odpocząć i nacieszyć się wysokimi falami Pacyfiku i prażącym Słońcem. Tym miłym akcentem zakończyliśmy kolejny etap naszej wyprawy i podążyliśmy w kierunku Crystal Cathedral czyli postmodernistycznego, monumentalnego kościoła wybudowanego w Garden Grove, które jest usytuowane 50 km na południe od Los Angeles. Podziwialiśmy tam zarówno samą budowlę, która jest olbrzymia, jak i otaczające ją ogrody.
Była to ostatnia atrakcja tego dnia, tak więc pożegnaliśmy Kalifornię, z myślą, iż opuszczamy ją tylko na chwilę, gdyż za kilka dni jeszcze tam wrócimy i wprowadziliśmy do naszego GPS’a adres kolejnego przystanku, Las Vegas, hotel Luxor…