Obudziliśmy się chyba jeszcze zawiani. Namiot twardy, ale mieliśmy ciepłe mumie śpiwory. Śniadanie piknikowe, takie jak zawsze na kempingu. Lubimy te stoły z bajki Misia Yogiego. Jeszcze nie wiemy co nas czeka. Przepraszamy wszystkich wokół, że byliśmy tak głośno koło północy. Wszyscy udają, że spali i że się cieszą, że nas spotkali. Ludzie z Kanady. Mają 3-letnią Margaret i brali ślub w Vegas. Udajemy, że to super pomysł. Porozmawialiśmy z nimi chwilkę. To dobrzy ludzie.
Wybieramy się na Arches, zbieramy swoje zabawki i machając wszystkim na pożegnanie zapominamy zapłacić za namiot. Marzenka dziarsko prowadzi po krętych drogach.
Wjeżdżamy do kolejnego parku narodowego. The Arches. Czyli piękne łuki skalne. Stop. Trzy skały, na które mówią “The Gossips” – “Plotkary”. Zostawiłem im swoje złote aviatary.
Kolejnych kilka mil. Idziemy pod łuk. Robimy zdjęcia. Wóz, kilka mil, kolejny stop. Teraz czeka nas wyprawa w góry. Pełne, porządne obuwie i 3 mile pod górę po skałach. Widoki niebiańskie, temperatura piekielna. To tutaj się spalilismy słońcem. Każdy idzie swoim tempem. Cel był warty wysiłku. Delicate Arch. Przepiękny. Rzeźbiarski. Słońce i upał dają nam się we znaki, wiec czas schodzić. Przed nami kilka kolejnych pejzaży. Po szóstym łuku jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani.
Musimy jechać, bo przed nami daleka droga, a po drodze wioska zombich i kemping bez sanitariatów. Rozkładamy namiot, palimy ognisko, pieczemy marshmallows i pijemy ciepłego Jim Beam’a z ciepłą Colą. Nie można mieć wszystkiego. Na przykład lodu lub sanitariatów. I tak jest jak w bajce. Najwyżej rano wykąpiemy się w rzece. Dobranoc
