2 lipca. Południe. Pociąg Lublin – Warszawa Centralna – Warszawa Okęcie
Temperatura za oknem wysoka. Mam wrażenie, żee raczej jedziemy do Radomia na dożynki niż do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Czyli wielki świat i wielcy ludzie. I szerocy trochę też. Póki co wiatr zawiewa miedzy przejściem pociągu, a przedziałem. Natomiast dwóch dziadków wspomina komunizm i to jak wtedy było dobrze. W dodatku przytakują na wszystko co się powie, tak jakby się bali zostać ocenieni jako niekumaci. Nie jestem w stanie stwierdzić czy są w pełni sprawni umysłu.
Mam wrażenie, że dla PKP czas zatrzymał się wieki temu. I dla podróżnych też. Jeden gość nie ma zębów. Ani jednego. Patrząc na typowy krajobraz polskiej wsi za oknem zastanawiam się jak typ spożywa jedzenie. Zapach w przedziale też jest całkiem nieznośny i wystarczyło spojrzenie z Marzeną byśmy zrozumieli się bez słów. Szymuś robi notatki w dzienniku pokładowym. Mamy w planach dziś zaliczyć Moskwę. Tam też nocujemy na lotnisku. Dziadek do mnie zagadał i wystarczyło żebym raz go wysłuchał aby zająć mną monolog na pół drogi. Czeski film. Monty Python. Jeszcze do głowy przychodzi mi film Rejs.
Pstryk. Strzeliłem fotkę Szymonowi z dziadkiem który opowiada rzeczy bardzo dziwne. I narzeka jedynie. Według niego jedynym dokumentem stwierdzającym tożsamość powinna być książeczka wojskowa, a komputery są wymysłem ku**y i szatana i wszystkie bilety powinny być wypisywane ręcznie. Szymon psiknął 3 razy, mam nadzieję, że to dobry znak, gdyż w ciągu najbliższych kilku godzin mamy trzy loty.