Po dobrze przespanej nocy wyruszamy w dalszą drogę, dzisiaj czeka nas dłuższy odcinek do przejechania niż zwykle bo, aż 960 km, no więc w drogę!
Najpierw pokrążyliśmy trochę po mieście, a następnie udaliśmy się trasą dookoła jeziora Lake Tahoe, które usytuowane jest dokładnie na przecięciu stanów Kalifornia i Nevada. Pierwszy postój uskuteczniliśmy po przejechaniu zaledwie kilku kilometrów i zatrzymaliśmy się przy punkcie widokowym na zatokę Emerald Bay. Jest to niezwykłe miejsce, które urzeka swoimi widokami. Sama zatoka ma około 2,7 km długości i 1 km szerokości, a na jej środku usytuowana jest mała wysepka o wdzięcznej nazwie Fannette Island. To co wyróżnia najbardziej to głębokie na ponad 500 metrów jezioro to między innymi jego usytuowanie, gdyż jest ono położone na 1899 m n.p.m. oraz niezwykła przejrzystość wody, która w niektórych miejscach dochodzi nawet do 25 metrów.
Po napstrykaniu kolejnej setki zdjęć pojechaliśmy dalej wzdłuż jeziora kierując się na północ. Dotarliśmy do zatoki Rubicon Bay i tam postanowiliśmy się trochę ochłodzić wchodząc do wody. Ku naszemu zaskoczeniu pomimo upalnego dnia woda miała zaledwie 10-15°C. Wybraliśmy więc bezpieczniejszą opcję – smażing! Po niecałej godzinie opalania ruszyliśmy dalej w trasę i po kilku minutach jazdy dotarliśmy po raz kolejny do granicy stanowej żegnając tym samym słoneczną Kalifornię. Szkoda było ją opuszczać, ale co zrobić, mamy przecież przed sobą kilka tysięcy kolejnych kilometrów do pokonania.
Następnym miejscem, do którego zajechaliśmy była stolica stanu Nevada czyli Carson City, w którym udaliśmy się do kapitolu, gdzie mieliśmy możliwość zobaczyć na własne oczy salę rozpraw oraz prześledzić na podstawie eksponatów oraz filmów i opisów całą historią stanu. Po tak wyczerpującej lekcji historii zlokalizowaliśmy chińską restaurację, a że zaraz obok znajdowała się myjnia samochodowa postanowiliśmy również po raz pierwszy odświeżyć nasz środek transportu z całego zalegającego brudu i kurzu. W restauracji bardziej przypominającej wyglądem obiekt typu fast food nasze zamówienie przyjął bardzo uprzejmy Pan (nie chińczyk) i od tego momentu cała kuchnia zaczęła wrzeć. Muszę przyznać, że jak do tej pory nie jadłem nigdzie indziej lepszej chińczyzny. Jak tylko ryż w osobnych naczyniach się kończył, to zaraz na stole pojawiały się kolejne porcje, aż miło było patrzeć jak obsługa się stara o klienta, co bardzo doceniliśmy zostawiając konkretny napiwek.
Dzień nieubłaganie zbliżał się ku końcowi więc korzystając, iż jest jeszcze widno szybko podjechaliśmy do Reno, gdzie w niecałą godzinkę przespacerowaliśmy się deptakiem. Największe małe miasto na świecie niczym nas jednak nie urzekło, ale i tak warto było zobaczyć jego mieszkańców chłodzących się w rwących strumieniach rzeki Truckee oraz grających w kosza na pobliskim boisku.
Tego dnia nie mieliśmy już żadnego postoju w planach. Jedynym naszym celem było wtedy tylko Salt Lake City, a raczej jakieś miejsce przed wjazdem do miasta gdzie moglibyśmy sie zatrzymać. Po 7 godzinach jazdy udało nam się zlokalizować malutki, przydrożny kompleks restauracyjno-paliwowy Flying J, gdzie postanowiliśmy zaparkować i przekimać w samochodzie. Zmęczenie dało o sobie znać i padliśmy jak muchy.