Morning Vegas!
Bez neonów, świateł i błyskotek jesteś takie szare. W dodatku zaobserwować można, że budynki się postarzały. To było miasto nowoczesne jakieś 20 lat temu. Dzisiaj Warszawa jest bardziej do przodu z żaglowcem Liebeskinda.
Check out, śniadanie w przydrożnym barze, bekon, jajka i wyjeżdżamy ekipo usatripowo. Po drodze tylko szybka fota przy znaku Welcome to Fabulous Las Vegas. W końcu mamy kawał drogi nad Wielki Kanion. Łapiąc ostatnie oddechy miasta hazardu i rozrywki rzucają nam się w oczy i uszy dziesiątki startujących samolotów i helikopterów. Zeszłej nocy pewnie jedni stali sie milionerami, inni bankrutami.
Wyjeżdżamy z miasta i znowu pustynia. Widokowy punkt po drodze – tama Hoovera. Przepiękna. Rzeka, nie tama. Lazurowa woda na pustyni. Nie ma tutaj nawet pół drzewa. Jedziemy dalej. Jeden foch, drugi, trzeci, czwarty i piąty. Chyba jest po równo. Policja. Ja prowadzę. O cholera chyba przekroczyłem prędkość. I to dużo. Officer chce mnie zatrzymać na 24 h ! Matko i córko, czy nie rozumie, że jesteśmy w biegu? Przyjeżdżamy nad Wielki Kanion. Wtedy też przypomina nam się scena z filmu pt. “Mama i ja”:
- Jak długo mamy patrzeć na ten Kanion?
- Jeszcze 10 minut.
Szkoda, że nie można zostać dłużej. Uderza nas jego ogrom. Jest wielki, przepiękny! Widać jakie zdumiewające rzeźby tworzy natura! Cudowny zachód słońca. Jedziemy kilka godzin. Spóźniliśmy się na kemping. Jest ciemno, kompletnie nic nie widać. Zasypiamy w aucie po raz drugi.